Dokładnie 18 lutego 2017 r. minęło 100 dni od uroczystego posłania Marka Sachy - świeckiego misjonarza, a także byłego prezesa Liturgicznej Służby Ołtarza naszej diecezji.  Uroczyste posłanie, któremu przewodniczył abp Andrzej Jeż, miało miejsce w kościele parafialnym w Zbylitowskiej Górze. Niedawno skontaktowaliśmy się z Markiem i poprosiliśmy o udzielenie nam wywiadu dotyczącego jego pracy misyjnej, a także kilku innych kwestii. Mimo pewnych trudności technicznych z kontaktem, wreszcie wszystko się udało, a z rezultatami możecie zapoznać się poniżej. wywiad 3

 

1. Z tego co mi wiadomo, byłeś kiedyś mocno zaangażowany w życie Liturgicznej Służby Ołtarza naszej diecezji. Mógłbyś opowiedzieć o tym coś więcej?

Tak, to prawda że byłem dość mocno zaangażowany w diecezjalną Liturgiczną Służbę Ołtarza. Na początku jeszcze jako kursant, czyli kandydat na ceremoniarza, potem już jako animator na kursie. Coraz bardziej włączałem się w te struktury, a być może bardziej to mnie włączano. Mówię tutaj przede wszystkim o moim poprzedniku – prezesie Pawle, który obecnie jest juz księdzem, a także o księdzu Grzegorzu. Na dobrą sprawę to właśnie On wszystko koordynował i wybrał mnie na następce Pawła, jako prezesa. Był to okres jednego roku, a potem moja historia potoczyła się prawie tradycyjną prezesowską drogą, czyli wstąpiłem do seminarium. 

2. Niewątpliwie takie zaangażowanie kształtuje i wpływa na młodego człowieka. Czy z LSO wyniosłeś jednak coś co obecnie przydaje Ci się w twojej misyjnej posłudze?

Oczywiście był to czas ogromnie pożyteczny i owocny. Zgromadzona tam wiedza i doświadczenie pomagają mi obecnie w mojej posłudze, zwłaszcza że na życzenie księdza biskupa zajmuje się przy katedrze grupą lektorów. Spotykamy się dwa razy w tygodniu: w środy i soboty. Dla tych co nie mogą przyjść w soboty jest spotkanie w środę i na odwrót. Mamy takie trzy główne cele tej formacji. Przede wszystkim jest to jakaś formacja, okazja do spotkania się i bycia razem. Po drugie staram się przemycić im informację o tym co czytają, jak to mogą zrozumieć. Podsuwam im trochę moich własnych refleksji na ten temat, żeby to Słowo Boże także w nich pracowało, a nie czytali tego jak roboty. Niestety wcześniej było tak, a nawet teraz czasami się to jeszcze zdarza, że 5 minut przed Mszą musiałem chodzić po kościele i prosić kogoś o czytanie. Niewątpliwie przy tych spotkaniach wiedza zdobyta w LSO bardzo się przydaje. Dodatkowo jestem ceremoniarzem księdza biskupa, więc gdy odprawia on tutaj swoje Msze to usługuję przy insygniach. To także jest to, co przydaje mi się z LSO z Polski. wywiad 1

3. A czy w pozostałych kościołach istnieją jakieś struktury podobne do LSO? Czy są tam osoby interesujące się Liturgią, chętne do służenia do Mszy Świętej?

Tak, raczej w każdej parafii – z tego co mi wiadomo – istnieją struktury LSO. Mniejsze lub większe, ale na pewno są. Ograniczają się one raczej tylko do ministrantów i ewentualnie jakichś „a’la ceremoniarzy”, jednak to drugie także jest rzadkością. Oczywiście nie ma na terenie całego wikariatu jakichś kursów czy przygotowań. Raczej to księża wybierają sobie ze 2 chłopaków, żeby ich lepiej przygotować, wytłumaczyć im więcej rzeczy. Jednak tak jak mówię, są to przypadki które można policzyć na palcach jednej dłoni. 

Co najciekawsze, w wielu parafiach, a na pewno w zdecydowanej większości, występują ministrantki. I niewątpliwie jest ich więcej przy ołtarzu niż chłopców. Dużo chętniej przychodzą na spotkania i angażują się, więc jest to na pewno taka różnorodność. Jeżeli chodzi natomiast o miejsce mojego oficjalnego pobytu, czyli tutejszej katedry, to powiedziałbym że jest podobnie jak w Polsce. Najtrudniejsza jest parafia przy katedrze, bo z jednej strony są tutaj wielkie oczekiwania, także wielkie nakłady, a odzew niestety różny. W mojej parafii katedralnej jest około 30. może 35. osób, różnie chodzących. Niektórzy częściej, niektórzy rzadziej, wiadomo jak to czasem w życiu bywa. Dodatkowo jest grupa lektorów stworzona na prośbę księdza biskupa, o czym już wspominałem. Składa się ona z kobiet i mężczyzn, starszych i młodszych. Jednak widać, że tutaj mężczyźni dużo mniej się angażują. Przychodzą oczywiście do kościoła, ale raczej wybierają ławki. Na pewno nie widziałem jeszcze faceta, który przyszedłby i przeczytał dobrowolnie czytanie. Inną rzeczą jest to, że tutejsi ludzie często zaczynają jakby z patosem, a potem swoje zobowiązania różnie wypełniają.

4. A jak często masz okazję uczestniczyć w Mszy Świętej? W miejscu, w którym jesteś Msze odprawiane są codziennie czy tylko kilka razy w tygodniu? 

W mojej sytuacji jest o tyle dobrze, że tutaj w Boliwii obracam się praktycznie zawsze wokół księdza biskupa. Ostatnio nie było go przez 2 miesiące, gdyż ze względów zdrowotnych musiał wrócić do Polski. Jednak dzięki temu okazję do uczestniczenia we Mszy Świętej mam codziennie. Jeżeli jego nie ma to także nie mam zbytniego problemu, gdyż mieszkam przy katedrze, gdzie odprawiana jest jedna Msza dziennie, a w niedziele dwie: rano i wieczorem.wywiad 5

W naszym wikariacie Ñuflo de Chávez jest 17 kościołów, przy czym jest on mniej więcej równy 1/3 terytorium Polski. Tak, to nie jest żart. Polska ma jakieś 300 tys. km2, a nasz wikariat ma 90 tys. Wiadomo, że duża część tego to po prostu puszcze, ale odległość to odległość. Jeżdżąc w różne miejsca robimy tysięcznokilometrowe trasy. Jak w ciągu tych ponad 3. miesięcy sam już nie wiem ile tysięcy kilometrów zrobiłem, kierując autem. Więc jak wspomniałem na takim obszarze jest 17 parafii i tylko 25 księży, w tym 5. polskich franciszkanów. Dużą część stanowią tutaj Polacy. Z tych 25. tylko bodajże 8. to Boliwijczycy, a reszta to misjonarze. Zwykłych księży w Polski jest bodajże 6., w tym dwóch z naszej diecezji tarnowskiej: ksiądz Paweł Żurowski i ksiądz Kazimierz Stępniowski. Są parafie gdzie jest po jednym księdzu, ale też takie gdzie jest ich dwóch – są to te mające więcej comunidades, czyli miejsc do objechania. W mojej katedrze jest wikary i proboszcz. Jest też kaplica, która 24 maja stanie się nową parafią, ze swoim księdzem proboszczem, obecnie jest to ksiądz Jasiek ze Słowacji. Do tego jest ok. 40 comunidades, czyli wiosek-wspólnot do objechania, których odległości od siebie najczęściej dochodzą do 100 km. Ostatnio właśnie ten ksiądz Jasiek ze Słowacji musiał pojechać do jednej miejscowości ż 200 km w jedną stronę. To chyba tak jakby jechać z Tarnowa do Katowic. Z tego powodu tamtejsi ludzie muszą czekać często tygodniami, a może i nawet około miesiąca, na przybycie księdza. Zależy to oczywiście od księży, od ich grafiku i rozłożenia pracy.

Ja oczywiście zbytnio w to nie ingeruję, bo nie mam na to wpływu. No nie mam o tyle, że ostatnio przeprowadziłem charytatywną zbiórkę pieniędzy na naprawdę samochodu, którym właśnie misjonarze jeżdżą do tych wiosek. A że się zepsuł to nie było jak dojechać do tych najdalszych wiosek, w sumie przez 2 miesiące. Na szczęście samochód jest już po generalnych naprawach, teraz jeszcze dokupiłem kolejne części, które pojadą do mechanika. Myślę, że na dniach wszystko będzie już rozwiązane, tak żeby jeszcze przed świętami pojechać do tych ludzi. Nie powiem, bardzo bolała mnie ta sytuacja, dlatego postanowiłem zorganizować zbiórkę, która dzięki Bogu się udała. Zebrały się potrzebne pieniądze, może nie od wielu ludzi że tak powiem, ale kwoty tych kilku były naprawdę bardzo hojne, więc nic tylko dziękować za to wszystko Bogu. Powracając jeszcze do pytania: tam gdzie jest ksiądz, Msza Święta jest codziennie. W pozostałych miejscach to już zależy od możliwości. W całym wikariacie, bo jest to wikariat apostolski, a nie diecezja, jest jeszcze mnóstwo kapliczek, wiosek, wspólnot itd. Sam nie wiem do końca ile tego jest, bo niestety niektóre kapliczki i kościoły są pozamykane z racji braku księży. Trzeba by dużo więcej księży, żeby to wszystko sprawnie i regularnie objeżdżać. Dużym problemem jest tutaj także brak lokalnych powołań, jest ich naprawdę bardzo niewiele. wywiad 4

5. Mógłbyś coś jeszcze powiedzieć nam o tym, czy są jakieś istotne różnice w tamtejszej Liturgii oraz czy są jakieś formy ich ludowej pobożności?

Liturgia jest, że tak powiem, uniwersalna w całym Kościele, ale także występują jakieś naleciałości narodowe. I nie chodzi tutaj np. o sam język tych ludzi, który zresztą w tej części Boliwii i tak ma wiele naleciałości plemiennych, występuje wiele dialektów. Mają oni swoje zwyczaje i przyzwyczajenia jak np. podnoszenie razem z kapłanem rąk na Ojcze Nasz czy też całowanie po znaku krzyża kciuka, rzekomo złożonego z placem wskazującym w drugi krzyżyk. Także bardzo kochają tutaj wodę święconą, chcą żeby ich nią błogosławić, również przynoszą przed ołtarz różne figury do poświęcenia. Co nieco bardziej zaskakujące, przynoszą też do święcenia tablice nagrobne, z okazji rocznicy śmierci, wspomnienia, imienin czy urodzin tej osoby. Palą bardzo dużo świeczek, zwłaszcza do Matki Boskiej. Generalnie tutaj, jak i w całej Ameryce Południowej, jest bardzo mocny kult Maryi, co najprawdopodobniej wzięło się od starego kultu do Matki Ziemi. Właśnie Ci pierwsi misjonarze, może nie setki lat temu, ale spotykając się z kultem ziemi i słońca, wsród tutejszych ludzi, przełożyli je na kultu chrześcijański. Nauczono ich, że wcześniej czczone słońce to Pan Bóg, a ziemia to Matka Boska. Więc w dużym uproszczeniu tak to zostało im wytłumaczone. Są tutaj także bardziej nam znane zwyczaje, jak np. w mojej parafii czwartkowa adoracja przed Najświętszym Sakramentem przed Mszą Świętą. Ludzie tutaj angażują się także w wiele różnych grup, nie ograniczają się wyłącznie do jednej. Przeplata się to więc podobnie jak u nas. Ciekawą rzeczą jest kwestia alb, które nosi służba liturgiczna. Wiadomo, że przez ten klimat człowiek szybko się poci, a alba tym samym szybciej się brudzi. Jednak oni chcieliby mieć jedną albę na jeden raz, bo uważają że po jednym razie są już zbyt brudne. No czasem są takimi czyścioszkami. Na pewno lubią dobrze wyglądać, nawet jeżeli nie mają pralek by nosić czyste ubrania. Tutaj pojawia się kolejna rzecz, która bardzo mnie zaskoczyła i zawsze zastanawia. Piorą oni oczywiście najczęściej ręcznie w rzekach, ale jak to jest że rzeka ta jest dużo brudniejsza od ich ubrań, a mimo to rzeczy z tego prania wychodzą czyściutkie. Potrafią więc naprawdę dbać o takie rzeczy. 

6. Sami mamy często takie wrażenie, że ludzie mieszkający na innych kontynentach, chociażby w Ameryce Południowej, całkowicie się od nas różnią. Czy faktycznie są to ludzie o odmiennej mentalności czy raczej mają swój sposób postrzegania świata, który po krótkim czasie może zrozumieć nawet Polak?

Co do tej mentalności to na pewno można od razu powiedzieć, że są między nami dwa światy. Jest bardzo dużo różnych różnic. Jednak jeżeli człowiek przyjrzy się im bliżej, to może dostrzec także wiele podobieństw i wspólnych cech. Ja po mojej pierwszej wyprawie tutaj 5 lat temu, mówiłem że oni mogą uczyć się od nas tysiąca rzeczy, a my od nich tysiąca i jednej rzeczy. Więc to nie jest tak, że przyjeżdżamy tutaj wyłącznie by ich czegoś nauczyć, czy ucywilizować. My sami wiele się uczymy i możemy się przy nich zmieniać na lepsze. Pierwszą podstawową rzeczą, której się tutaj nauczyłem, a jest to już moja 4. wyprawa do Ameryki Południowej, to że po prostu trzeba się otworzyć, a nasze scenariusze i schematy życia jako najpierw Polaków, a potem jako Europejczyków, nie mają tutaj większego znaczenia, bo są całkowicie inne od tutejszych. I to zarówno pod dobrymi jak i złymi względami. Mamy w tym polskim stylu życia wiele dobrych rzeczy, ale oni także mają wiele plusów, rzeczy które są lepsze od naszych i powinniśmy się ich uczyć. Także możemy uczyć się od nich myślenia, sposobu znajdywania rozwiązań czy też różnych ważnych wartości np. wartości nie wzbogacania się, ale troszczenia się także o rzeczy niematerialne. No i także takiej radości z życia. wywiad 2

7. A czy znalazłeś w ich myśleniu i mentalności coś co szczególnie Cię poruszyło czy też dało Ci do myślenia?

Właśnie poruszyła mnie ta radość i otwartość, a także bezinteresowność. Na przykład w Meksyku mówi się „mój dom, to Twój dom”, co jest po prostu wspaniałe. Nie wiem do końca jak było w Polsce 100 lat temu, ale na pewno wiele się nie miało, a dużo więcej się doceniało. I nie chodzi tutaj tylko o to, że dzieci doceniały każdą zabawkę. Po prostu ludzie bardziej się doceniali, rozmawiali ze sobą, spotykali się. Tutaj, w tej części w której obecnie jestem, a o której mówi się, że jest dużo bardziej leniwą częścią, ludzie naprawdę żyją ze sobą. Wiadomo, że jest tutaj ogromny upał, dlatego sjesta po obiedzie jest raczej obowiązkowa, powiedzmy od tej 12:00 czy 13:00 do 14:00 albo 15:00, bo także są to godziny największych upałów. W naszym mieście jest dość duży plac, także w o wiele większym mieście ok. 300 km od nas, w Santa Cruz jest podobny – i oba te place są pełne spotykających się ludzi. No także klimat dopisuje, w tym sensie że wieczorami jest tutaj raczej ciepło i można się spokojnie do późna spotykać. Zimy jako takiej nie da się tutaj doświadczyć, choć niekiedy wieczorami jest mi faktycznie chłodno. Wszystko jednak zależy od miejsca, bo Boliwia jest dość zróżnicowana klimatycznie. Więc ludzie spotykają się i rozmawiają, nie przejmując się przy tym czasem. Jest to oczywiście plus i minut, bo czasem trzeba wziąć dużą poprawkę umawiając jakieś spotkania, bo zazwyczaj są spóźnieni. Zegarka generalnie nie noszę już od kilku lat, ale tutaj się jego noszenie i tak nie przydaje, bo tylko robi na ręce biały ślad bez opalenizny. No i tak żyją sobie spokojnie, co myślę że jest najfajniejsze. To jest to czego powinniśmy się nauczyć w Polsce, a zwłaszcza w Europie, która biega za pieniądzem, technologiami. Za „mieć” niż „być”. A tutaj właśnie ciągle jest to „być”, a nie „mieć”. Chociaż wiadomo, że wchodzi tutaj cywilizacja, widać to nawet na przełomie tych kilku lat, jednak myślę, że jeszcze długo pozostanie w nich ta mentalność. Zwłaszcza młodzi szukają tutaj różnych udogodnień, ale nadal żyją jeszcze w bardzo prymitywnych warunkach, w domach z desek, z wieloma dziurami. Okien się tutaj raczej nie ma, żeby był dobry przewiew. Także często nie mają drzwi, każdy może wejść i wyjść. Tutaj ludzie bardzo mało mają, ale co mają to bardzo doceniają i dbają o to jak mogą. Więc to są takie rzeczy, które nas dzielą, ale także i łączą.

 

Serdecznie dziękujemy Markowi, że zechciał opowiedzieć nam o swojej pracy i o swoich obserwacjach boliwijskiego świata. W wywiadzie była m.in. mowa o zorganizowanej przez Marka zbiórce na naprawę samochodu. Jak się potem okazało, koszty są dużo wyższe niż wydawało się na początku. Jeżeli ktoś z naszych czytelników chciałby wspomóc naprawę, prosimy o kontakt w wiadomości prywatnej na naszej facebook’owej stronie. Z góry, w imieniu Marka jak i własnym, serdecznie dziękujemy. Na koniec prosimy jeszcze o modlitwę za Marka oraz za ludzi, do których został posłany przez Kościół. 

JU

Duszpasterstwo
Liturgicznej Służby Ołtarza
Diecezji Tarnowskiej
Bank Pekao SA w Tarnowie:
13 1240 1910 1111 0010 2349 9732